12 września 2014

Na końcu świata

Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Naszym pierwszym przystankiem była malutka (co chyba nie powinno dziwić), ale bardzo malownicza mieścinka Stykkisholmur. Najbardziej spodobał nam się port i typowe islandzkie domy.
Po krótkim spacerze udaliśmy się 5 km na południe do świętej góry Helgafell. Legenda głosi, że wejście na szczyt gwarantuje spełnienie marzeń. Nie zastanawialiśmy się długo i wdrapaliśmy na górę. Widok z góry:
Dalej udaliśmy się w kierunku regionu zachodnich fiordów. Część trasy prowadziła drogą szutrową. Trzęsło strasznie, a pod koniec mieliśmy tak zabłocone okna, że prawie nic przez nie nie widzieliśmy.
Zatrzymaliśmy się na obiad w urokliwej miejscowości Holmavik. Udało nam się znaleźć jedną czynną knajpę. Jedzenie było naprawdę smaczne. Aż trudno uwierzyć, że w tak małym miejscu z dala od cywilizacji można zjeść tak dobre rzeczy! 
W końcu dojechaliśmy na koniec świata, czyli do Drangsnes, gdzie dzisiaj śpimy. Miejscowość ta jest znana z basenów z wodą termalną, które znajdują się tuż przy oceanie. Woda jest bardzo gorąca, a kąpiel przyjemna. Udało nam się nawet w oddali dojrzeć wieloryba. Jedynym problemem (zwłaszcza dla Kimi) było przebięgnięcie odcinka od przebieralni do basenów - temperatura powietrza wynosi ok. 10 stopni, ale silny wiatr sprawia, że temperatura odczuwalna jest dużo niższa ;) Za to po kąpieli byliśmy tak rozgrzani, że wróciliśmy do hotelu w samych strojach kąpielowych.

Na koniec dnia wielka niespodzianka - zorza polarna! Dzięki temu, że dziś niebo było prawie bezchmurne, udało nam się zobaczyć zorzę, wywołaną przez większą niż zwykle aktywność słońca.


Brak komentarzy: