6 lipca 2006

Dziadek Teide - 3718 metrów ponad codziennością

Teide, majestatyczny wulkan górujący nad krajobrazem wysp Kanaryjskich jest najwyższym szczytem Hiszpanii. Jego szczyt, jedyne miejsce gdzie można spotkać śnieg, jest widoczny przy dobrej pogodzie z każdej wyspy archipelagu. Jest on nieodłącznym elementem krajobrazu Teneryfy i jednocześnie jej symbolem, bo to on stworzył wyspę i dzięki niemu istnieje. Wejście na szczyt było moim marzeniem od dłuższego czasu. Niestety obfite opady śniegu w tym roku uniemożliwiały to przez bardzo długi czas. Razem ze znajomymmi udało nam się ustalić wspólny termin wyprawy i wyruszyliśmy. Szlak rozpoczyna się na wysokości 2200 m.n.p.m. i początkowo prowadzi lekko pod górę po dość pustynnej okolicy, gdzie tylko co jakiś czas można zobaczyć tzw. Jajka Teide - bomby wulkaniczne, które góra wyrzuca przed erupcją. W miarę łagodny szlak przeistacza się następnie w strome podejście po właściwym zboczu wulkanu. Po około dwóch godzinach wyczerpującej wspinaczki dociera się do schroniska - Refugio de Altavista. Podejście to nie należy do łatwych, gdyż zawartość tlenu w powietrzu jest niższa, a ciśnienie większe przez co nie przyzwyczajony organizm szybko się męczy. Dlatego właśnie podejście dokonuje się jakby na raty,spędzając noc w schronisku. Jest to mały budynek z początku XX wieku, gdzie można sobie przygotować coś do jedzenia, odpocząć i się przespać. Mistrz kuchni francuskiej Brieg, przygotował nam pyszną kolację (tortellini z sosem :), pożywiliśmy się i po szliśmy spac, bo cała atrakcja wejścia na Teide polega na tym, by zrobić to o wschodzie słońca (poza tym od 9 rano by wejść aż na szczyt trzeba mieć pozwolenie wydawane przez zarząd parku narodowego). Wstalismy więc przed piątą i niezwłocznie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak wiódł nas rzeką zastygłej lawy, było całkiem ciemno i bardzo zimno. Na szczęście mielismy latarki, dzięki którym nie zgubiliśmy się, ani nie zabiliśmy. Po drodze spotrkaliśmy grupkę, której wyczerpały się baterie w latarce i nie mogli iśc dalej. Dołączyli więc do nas i dalej szliśmy już w większej grupce. Gdy dotarliśmy do górnej stacji kolejki na Teide powoli zaczynało już się robić jasno. Pozostawał nam jeszcze najtrudniejszy odcinek, ostatnie 200 metrów w górę. Bowietrze było już bardzo rozrzedzone, pachniało siarką i bardzo trudno było mi oddychać, bo astma dawała się we znaki. No ale na szczęście odpoczywajać co jakiś czas dotarłem na szczyt w odpowiednim momencie by zobaczyć wschód słońca. Niesamowicie wiało i było bardzo zimno, ale te niedogodności rekompensowały widoki i uczucie, że w promieniu tysięcy kilometrów nie ma nic wyżej.

Nie wiem, czemu nie udaje mi się dodać fotek z wyprawy do tego postu, no ale nic straconego, wszystkie sa na Flickrze, warto bo niektóre widoki sa niesamowite.

Brak komentarzy: