3 maja 2006

Yo, Canario! - czyli Baile de Magos

Wczoraj był bardzo zwariowany dzień, a raczej wieczór. Po południu nawiedziła nas Otilia i zapytała czy idziemy na Baile de Magos. Z rozmiaru naszych źrenic wywnioskowała, z resztą słusznie, że nie mamy pojęcia o co chodzi. Okazało się, że wieczorem w Santa Cruz odbywa się tradycyjna fiesta kanaryjska, tylko ze względów na rozmiar miasta troszkę większa. Takich wydarzeń nie można przegapić więc zadeklarowaliśmy sie, że oczywiście idziemy. Wieczorem Oti razem ze swoją przyjaciółką Garą zawitały do nas obładowane strojami. Na fiestę można wejść tylko ubranym w tradycyjny kanaryjski strój, więc musieliśmy się dostosować. Tak więc przebrani za wieśniaków ruszyliśmy na podbój Santa Cruz. Muszę wspomnieć, że nasze stroje były mocno aranżowane, gdyż trudno by dziewczyny miały w domu ot tak na wszelki wypadek męskie stroje, w dodatku pasujące na mnie i Sebastiana. Generalnie podstawą stroju męskiego są białe skarpetki lub podkolanówki, w zależności od długości spodni, czarne spodnie, biała koszula i fajin (czyt. fahin) - czerwony pas biodrowy zawiązany w specyficzny sposób. To jest podstawa i od tego w zależności od regionu i statusu społecznego delikwenta strój taki uzupełniany był o kurtkę, zdobienia, czapkę, kamizelkę, pompony itd. itp. My byliśmy ubrani w wersję mocno podstawową w kolorystyce z Santa Cruz. Podstawowość naszych strojów podkreślało pochodzenie naszych fajinów - Sebastiana był zrobiony z szallka, a mój ze złożonej flagi Polski (tak apropos dnia flagi). Dziewczyny były ubrane oczywiście dużo ładniej.



Fiesta polega na tym, że na bulwarze nad potokiem i w kilku okolicznych uliczkach rozstawione są stoły i krzesła, miejsca przy nich rezerwuje się w magistracie. Całe rodziny i grupy znajomych przynoszą smakołyki, wino, instrumenty muzyczne i jedząc pijąc i tańcząc bawią się do białego rana. Niestety krótko po naszym przybyciu zaczęło padać, jednak zdążyliśmy troszkę się pobawić. O dziwno, tradycyjne tańce kanaryjskie nie różnią się tak bardzo od polskich więc nie mieliśmy większego problemu by się wtopić w tłum. Jedynie moje zielone oczy i jasne włosy nie pasowały zbytnio do konwencji kanaryjskiej.
Pomimo deszczu, który przedwcześnie zakończył zabawę, wyjście było bardzo udane i ciekawe. Nieczęsto ma się okazję wziąć udział w takim wydarzeniu. Jest to pozostałość dawnego zwyczaju, kiedy to wszyscy mieszkańcy wioski spotykali się w wigilię święta swojego patrona i wspólnie ucztowali na głównym placu miasta. Patronem Santa Cruz jest jak sama nazwa wskazuje jest krzyż, a 3 maja to tutaj święto krzyża. Zwyczaj takiego ucztowania,, jak widać, przetrwał do dziś, tylko zmienił się troszkę przez rozrost miasta. Nie spotykają się już wszyscy mieszkańcy, a jedynie ci najbardziej wierni tradycji. No i czasem dołączają do nich giris (obcy, tutejszy odpowiednik "cepry") tacy jak my :)
Więcej fotek na flickrze.

Brak komentarzy: