Na pierwszy ogień zwiedzania poszedł zamek Nijo. To jeden z niewielu oryginalnie zachowanych zamków z autentycznymi malowidlami i konstrukcją drewnianą, pamiętającą jeszcze czasy Szogunów.
Zwiedziliśmy też wnętrze zamku i co ciekawe, przed wejściem do środka należy zdjąć buty i poruszać sie po korytarzach na boso, żeby nie zniszczyć zabytkowej drewnianej podłogi. Podłoga ta jest o tyle ciekawa, że ma specyficzną konstrukcję, która... charakterystyczne skrzypi, gdy się po niej chodzi. Był to swego rodzaju system alarmowy, aby Szogun i jego świta usłyszeli, gdy się ktoś skrada.
Po wizycie w zamku, udaliśmy się do Złotego Pawilonu, który jest rzeczywiście pokryty złotem. Oglądaliśmy go w strugach deszczu.
Następnie przejechaliśmy na drugi koniec miasta, do świątyni Sanjunajendo, w której znajdują się 1001 posągów, służących bogowi Kwannonowi. Wewnątrz co prawda nie padało, ale za to nie można było robić zdjęć. Musicie sobie zatem wyobrazić, że w budynku na zdjęciu poniżej znajdują się rzędy posągów, z 10 rękoma każdy.
Ponieważ mieliśmy już dosyć świątyń, naszym następnym przystankiem była dzielnica Arashiyama z zabytkowym mostem i klimatycznym lasem bambusowym. 40 minut jazdy autobusem później:
Dzień w Japonii bez podróży pociągiem to dzień stracony, wiec wróciliśmy do centrum koleją. Ok, tak też było szybciej.
Jutro wyruszamy do Kanazawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz