1 grudnia 2017

Chiang Mai

Dzisiaj gdy wyszliśmy rano z hotelu okazało się, że poza knajpami pod turystów są też w Chiang Mai jadłodajnie dla miejscowych. Zjedliśmy śniadanie na naszą dwójkę za 5,5 zł (tak zł! Kimi omlet i ryż, Robert ryż z wołowiną na ostro, do tego zimna woda) i ruszyliśmy na podbój świątyń. W jednej z nich Robert spotkał swoją panią profesor z uczelni. Świat jest mały!














 Znowu było bardzo gorąco, więc po 2 h mieliśmy już dosyć zwiedzania  i poszliśmy do spa. Tam przez 3 h byliśmy masowani, najpierw mieliśmy godzinny masaż stóp, potem masaż tajski ( jest on dosyć bolesny i polega m.in. na wykręceniu ciała we wszystkie strony) i na koniec relaksujący masaż z olejkami. 3 h zleciały bardzo szybko! Po masażach zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek - ciasteczka i ostrą, imbirową herbatę. Moglibyśmy się tak relaksować codziennie!


Wieczorem spotkaliśmy się ze znajomymi, którzy też są teraz na wakacjach w Tajlandii i objedliśmy dobrymi rzeczami. Robert zjadł m.in. duriana, najbardziej śmierdzący owoc świata, ale wcale nie śmierdział, chyba dlatego, że był świeży.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz